sobota, 27 marca 2010

'...make your heart sing out.'

Po dziwnym, acz dobrym piątku, dla odmiany, dziwna, acz dobra sobota.

Oprócz 'dialogo-monologów' na gadu, które uświadomiły mi, że czasem w życiu jest zupełnie na odwrót niż nam się wydaje, oprócz jednej rozmowy przez telefon,  która pokazała mi, że są ludzie, którzy o mnie pamiętają, nawet po długim czasie milczenia, oprócz wspaniałego poczucia, że mam przyjaciół, którzy doceniają to, że jestem,

najbardziej utkwiły mi głęboko w głowie i sercu wydarzenia z próby zespołu, a raczej ich moja interpretacja. 

(Ewcia, wiem, że pewnie to przeczytasz, więc czuj się propagandowo wspomniana xDD)

Gdy każdy z nas miał śpiewać osobno nowonauczoną piosenkę, obleciał mnie strach. Z ręką na sercu. I to nie dlatego, że zafałszuję, że się pomylę, że pójdzie mi nie tak. 

To był strach przed indywidualnością, przed skupieniem uwagi wszystkich, którzy tam byli na sobie. Zawsze łatwiej jest śpiewać, gdy śpiewają ze mną inne osoby, nie czuję,  że wszystko zależy od mnie, nie ma takiej presji, bo zlewam się z pewną grupą w konkretną całość. I choć jestem jej integralną częścią, to nie czuję się zbyt ważna. Ot, jeden głos, wśród innych, i to jeszcze niespecjalny.

I co zrobiłam? Wyszłam z koleżanką, żeby poćwiczyć piosenkę tylko we dwie.  I sam fakt, że strasznie się przejęłam tym, że nie wyszło nam śpiewanie solo przed całym zespołem, i to, że chyba z 5 razy śpiewałam jeden wers, żeby w końcu było 'idealnie', skłoniły mnie do pewnej refleksji.

Ile razy w moim życiu jest tak, że boję się podjąć samodzielnego działania, boję się wypłynąć na głębię, żeby przypadkiem nie wyjść przed szereg ludzi, z którymi żyję na codzień?

Ile razy rezygnuje z uczynienia konkretnego dobra z powodu zwyczajnego strachu przed byciem za bardzo zauważoną, zapamiętaną?

Ile razy po prostu odchodzę w cień, mieszam się z szarym tłumem i identyfikuje się z nim, nawet jeśli myślę/ czuję inaczej?


Niezbyt dobry ze mnie matematyk, ale jestem w stanie powiedzieć: wiele.

Złym jest też popaść w drugą skrajność. Szukać poklasku za wszelką cenę, po trupach dążyć do bycia w centrum uwagi.

Dlatego modlę się o siły do umiejętności znalezienia złotego środka i życia nim.

Dawać,
pożyczać,
odprowadzać,
spotykać,
odwiedzać,
pomagać,
opiekować się,
służyć,
poświęcać swoje pieniądze, swój czas, siebie samego,

nie dlatego, że ci oddadzą,
zwrócą,
odwiedzą,
spotkają,
pomogą,
zaopiekują się,
usłużą,
podziękują,
wynagrodzą,
przydadzą się,
poświęcą tobie swoje pieniądze, swój czas, siebie samych,

nie dlatego, że tak trzeba, powinno się, że nie wolno inaczej,
ale dla samej powinności, uczciwości, sprawiedliwości,
prawdy, piękna, dobra.
To jest prawdziwa miłość.

/ks. Mieczysław Maliński/


1 komentarz:

  1. Tak to już jest. Trzymamy się swojej grupy, do której przynależymy. Nieważne czy to klasa, czy oaza, wspólnota, zespół w pracy... Boimy się często wyrazić siebie za pomocą czegoś zgoła odmiennego od tego, co tryumfuje w obiegu. Nie chcemy być "na świeczniku", by się nie zbłaźnić, nie wygłupić. A Miłość wymaga poświęceń i dawanie świadectwa (wiem, sloganowo brzmi), wymaga od nas wypłynięcia na głębię Miłości Jezusa, ale także wypłynięcia na głębię wszystkich ludzi, którzy nas otaczają i otwarcia się przed nimi ze SWOIMI priorytetami. Gdy tak nie ma, nie tworzymy wspólnoty, tylko trwamy w jej agonii.

    OdpowiedzUsuń

hm?