środa, 31 marca 2010

'liche drewno ratuje moje życie.'

Ludzie są wielcy, wspaniali.

Emocje są wielkie, wspaniałe.

Ale największy i najwspanialszy jest Bóg, który stawia na mojej drodze tych, a nie innych ludzi, obdarza mnie takimi, a nie innymi emocjami.

Ale nie tylko o emocje chodzi.

Chodzi, przede wszystkim, o doświadczenie Boga Żywego, o doświadczenie Jego Miłości, Jego dłoni, trzymającej moją, Jego ramienia wokół mnie, Jego Ducha w moim sercu i umyśle.

Dziękuję! :)


'Błogosławcie Pana wszystkie Jego dzieła,
Które by nie kwitły, gdyby nie cierpienie,
Błogosławcie Pana.

Błogosławcie Pana wszystkie łzy i żale,
Każda moja słabość i upokorzenie,
Błogosławcie Pana.

Błogosławcie Pana wszystkie moje rany,
Na które Duch Święty staje się balsamem,
Błogosławcie Pana.

Niech Cię błogosławią wszystkie me niemoce,
Ból skrzętnie skrywany po bezsennej nocy,
Niech Cię błogosławią.

Błogosławcie Pana, że Mu ufam jeszcze,
Że mnie wciąż uzdrawia łaski swojej deszczem,
Błogosławcie Pana.'


tyle w temacie.


ogromne dzięki  i pozdrosy dla Pana Boga za wszystko, Jezusa zaDucha Świętego i w ogóle. ;)

dla każdego człowieka, z jakim dane mi było pracować nad "DROGĄ ŚMIERCI NA JAWIE, historią pewnego skazańca...", a szczególnie dla o. Rafała Szymkowiaka OFMCap i br. Marka CSsR za scenariusz  i ideę ;)

nie umiem dziękować słowami za wszelkie dobro, jakie mnie ostatnio spotkało.

dziękuję za to całym sercem.



EDIT: blogspot. com trochę mnie przerósł, dlatego notka środowa publikuje się dopiero dziś... 

;P

poniedziałek, 29 marca 2010

przeżyć, zrozumieć, pokochać.

Nie chcę być monotematyczna, ale jakoś w tym czasie wyjątkowo silnie i często przez moje życie przebijają się na pierwszy plan śmierć i miłość.

Czasem idąc ze sobą w parze, a czasem wręcz odwrotnie.

Będzie trochę prywaty, ale myślę, że jest okej. Rok temu zmarła bliska osoba z mojej rodziny. Na rocznicę jej śmierci przygotowano prezentację multimedialną, złożoną ze zdjęć i jej ulubionych piosenek. Każdy z rodziny, dla którego była w jakiś sposób wyjątkowo ważna dostał płytkę, którą przygotowali jej córka z chłopakiem.

Gdy oglądałam to dziś z mamą (już drugi raz, tym razem na spokojnie, nie 'na świeżo', pozornie już bez wielkich emocji, a jednak...), to wiedząc, że  ona  za mną siedzi i płacze, choć obiecywała, że już nie, że już za dużo tych łez, mi samej podświadomie łzy popłynęły po policzkach.

Często płacze. Rzadko ze smutku, rozpaczy, ostatnio częsciej ze wzruszenia, radości. Ale zawsze czuję pewne ukłucie w sercu, jakiś dreszcz, jakieś emocje, których konsekwencją jest płacz.

Dziś było inaczej. Miałam mokre oczy, ot tak po prostu. Bez dreszczy, bez ukłucia w sercu, prawie bez emocji. 

Myślę, że łza potoczyła mi się po twarzy dlatego, bo choć wierzę w to, że moja ciocia żyje już w Niebie, to jednak wiem, że jej już nie ma, tu, z nami.

Taki zwykły ludzki odruch. Ludzki, ale piękny.

Ktoś kiedyś powiedział, że lepiej i więcej widzą oczy, które wylały łzy. Podpisuję się pod tym obiema rękami, bo tak jest w moim życiu.

Może to głupie, ale czasem są sprawy, które po prostu "przepłaczę" i jest lepiej. Patrzę na to, co we mnie i wokół mnie całkiem inaczej. 

Łzy oczyszczają nasze oczy i pozwalają nam zobaczyć świat i siebie samych jako stworzenia Boga, zamierzone i świadome. Nie przypadki, nie pomyłki, ale dary.


A miłość?

Jej uczę się na nowo każdego dnia.

Miłości do Boga,  do drugiego człowieka, do siebie samej. 

To piękne i ciężkie zarazem. Słodki krzyż miłości, który codziennie biorę na siebie. I upadam, wątpie, błądzę. 

Ale w Jezusie powstaję, wierzę na nowo, odnajduję sens i dobrą drogę.

A miłość to właśnie najlepsza droga, aby móc przeżyć życie, będąc szczęśliwym i uszczęśliwiając.

Chciałoby się napisać 'Amen' :P Ale napiszę dzisiejszy cytat Ojca rekolekcjonisty:

"Jesteś, bo Bóg sobie Ciebie zamarzył!"

sobota, 27 marca 2010

'...make your heart sing out.'

Po dziwnym, acz dobrym piątku, dla odmiany, dziwna, acz dobra sobota.

Oprócz 'dialogo-monologów' na gadu, które uświadomiły mi, że czasem w życiu jest zupełnie na odwrót niż nam się wydaje, oprócz jednej rozmowy przez telefon,  która pokazała mi, że są ludzie, którzy o mnie pamiętają, nawet po długim czasie milczenia, oprócz wspaniałego poczucia, że mam przyjaciół, którzy doceniają to, że jestem,

najbardziej utkwiły mi głęboko w głowie i sercu wydarzenia z próby zespołu, a raczej ich moja interpretacja. 

(Ewcia, wiem, że pewnie to przeczytasz, więc czuj się propagandowo wspomniana xDD)

Gdy każdy z nas miał śpiewać osobno nowonauczoną piosenkę, obleciał mnie strach. Z ręką na sercu. I to nie dlatego, że zafałszuję, że się pomylę, że pójdzie mi nie tak. 

To był strach przed indywidualnością, przed skupieniem uwagi wszystkich, którzy tam byli na sobie. Zawsze łatwiej jest śpiewać, gdy śpiewają ze mną inne osoby, nie czuję,  że wszystko zależy od mnie, nie ma takiej presji, bo zlewam się z pewną grupą w konkretną całość. I choć jestem jej integralną częścią, to nie czuję się zbyt ważna. Ot, jeden głos, wśród innych, i to jeszcze niespecjalny.

I co zrobiłam? Wyszłam z koleżanką, żeby poćwiczyć piosenkę tylko we dwie.  I sam fakt, że strasznie się przejęłam tym, że nie wyszło nam śpiewanie solo przed całym zespołem, i to, że chyba z 5 razy śpiewałam jeden wers, żeby w końcu było 'idealnie', skłoniły mnie do pewnej refleksji.

Ile razy w moim życiu jest tak, że boję się podjąć samodzielnego działania, boję się wypłynąć na głębię, żeby przypadkiem nie wyjść przed szereg ludzi, z którymi żyję na codzień?

Ile razy rezygnuje z uczynienia konkretnego dobra z powodu zwyczajnego strachu przed byciem za bardzo zauważoną, zapamiętaną?

Ile razy po prostu odchodzę w cień, mieszam się z szarym tłumem i identyfikuje się z nim, nawet jeśli myślę/ czuję inaczej?


Niezbyt dobry ze mnie matematyk, ale jestem w stanie powiedzieć: wiele.

Złym jest też popaść w drugą skrajność. Szukać poklasku za wszelką cenę, po trupach dążyć do bycia w centrum uwagi.

Dlatego modlę się o siły do umiejętności znalezienia złotego środka i życia nim.

Dawać,
pożyczać,
odprowadzać,
spotykać,
odwiedzać,
pomagać,
opiekować się,
służyć,
poświęcać swoje pieniądze, swój czas, siebie samego,

nie dlatego, że ci oddadzą,
zwrócą,
odwiedzą,
spotkają,
pomogą,
zaopiekują się,
usłużą,
podziękują,
wynagrodzą,
przydadzą się,
poświęcą tobie swoje pieniądze, swój czas, siebie samych,

nie dlatego, że tak trzeba, powinno się, że nie wolno inaczej,
ale dla samej powinności, uczciwości, sprawiedliwości,
prawdy, piękna, dobra.
To jest prawdziwa miłość.

/ks. Mieczysław Maliński/


piątek, 26 marca 2010

first.

Z racji tego, że  czuję się czasem ograniczana przez photoblogowy limit i przez konieczność dodawania zdjęć, których nie mam zbyt, gdyż iż ponieważ nie mam sprzętu, postanowiłam wylewać tu swoje pseudofilozoficzne rozmyślania nad żywotem, sensem i nie tylko xD


Dzisiejszy dzień w szkole upłynął pod znakiem absurdu.

Z jednej strony prawdziwa ludzka tragedia, śmierć bliskiej osoby. Nikt nie potrafi zrozumieć, każdy myśli, dlaczego właśnie ta osoba musi tak cierpieć, a co ja bym zrobił/zrobiła, gdyby to spotkało mnie i wiele innych.

A z drugiej egoizm, egocentryzm i ciężko mi to mówić, ale pustactwo. Przekonanie, że jest się pępkiem świata, że można realizować każdy swój kaprys, nie zważając na uczucia innych.

Jest jeszcze trzecia strona irracjonalności dziś. Ludzie, którzy są wspaniali,  wrażliwi - naprawdę jedyni tacy przyjaciele, jakich mam, dostają od życia niezłego kopa. A ich 'słabość' polega na tym, że nie są z kamienia, że mają serce, które wiele czuje, które nie umie zignorować zła.

Wiem, że nie jestem odkrywcza, ale ten świat nie jest sprawiedliwy. I najlepsze jest to, że sami sobie gotujemy nawzajem taki los, a Pan Bóg patrzy na to wszystko i wzdycha, po raz setny pukając do serca i myśląc 'Cholerka, znów zostałem perfidnie olany...'.

Bo nasze życie jest tylko w naszych rękach, ale istnieje Ktoś, kto delikatnie i cicho podchodzi na palcach, kładzie dłoń na ramieniu i mówi 'Jeśli chcesz, możesz za Mną pójść...'


piątkowo- sobotnie pozdrotysiąc.

;)